Jestem wnuczką przesiedleńców.
Obie moje babki wędrowały po wojnie, by dotrzeć na Dolny Śląsk.
Jedna z nich – matka trzynaściorga dzieci – straciła w drodze dwoje.
Druga pochowała córkę, która zmarła na zapalenie płuc.
Nikt o tym głośno nie mówił.
W moim ciele jednak ta pamięć drga do dziś – pamięć ziemi, wędrówki, utraty, przetrwania.
Noszę w sobie echo tamtej drogi: ciągłą potrzebę powrotu, głód zakorzenienia, tęsknotę za miejscem, w którym można powiedzieć: „tu jestem wreszcie u siebie.”
Jestem blokersem, jedynaczką, outsiderem.
Zamiast towarzystwa miałam świat wyobraźni – mój pierwszy dom.
Tam mogłam tworzyć wszystko i uczyłam się obserwować życie.
Już wtedy wiedziałam, że rzeczywistość bywa zbyt twarda, a sztuka może ją zmiękczyć.
Dorastałam w świecie, w którym Kościół ustalał zasady moralności, rytmu życia i relacji.
Ale zamiast ukojenia przynosił mi uczucie buntu – czułam hipokryzję i obłudę.
Nie zgadzałam się z tym, że strach może być narzędziem dobra.
Nie chciałam świętości z ołtarza. Do dziś wiem, że świętość jest ludzkim wymysłem i że pora ją zdefiniować na nowo.
Ojciec pracował u światowej sławy austriackiego artysty – Erwina Wurma.
Dzięki wyjazdom do niego na wakacje mogłam przez chwilę podglądać świat sztuki od środka: wertować katalogi, oglądać wystawy i jego prace.
Wtedy zakochałam się w sztuce współczesnej, choć jeszcze nie rozumiałam, że to mój język.
Nie poszłam wtedy na ASP. Bałam się, że nie pasuję, że nie mam prawa.
Świat sztuki upomniał się o mnie dopiero po latach – gdy byłam już żoną, matką, kobietą po przejściach.
Wtedy zrozumiałam, że sztuka nie wymaga pozwolenia.
Zaczynałam od fotografii.
Polaroid transfer stał się moim sposobem na zbliżenie się do świata – metodą delikatną, intymną, nieprzewidywalną.
Każda odbitka jest inna, jak ludzkie ciało.
Z czasem pojawiło się malarstwo – surowsze, buntownicze, pełne popiołu, złota i gestu.
Tworzę w rytmie materii.
Nie narzucam jej formy – ona prowadzi mnie, a ja wiem, kiedy cel jest osiągnięty.
To rodzaj tańca między mną a tym, co nieożywione, w którym materia odzyskuje głos.
Ciało jest moim narzędziem – ośrodkiem mowy i komunikacji.
To przez nie przepływają obrazy, emocje, historie. Ono wie, kiedy jest koniec.
Nie mówię językiem przodkiń, ale moje doświadczenie jest ich dialektem.
To nie one mówią przeze mnie – to ja mówię ich językiem, przefiltrowanym przez własne życie.
Nie interesuje mnie dosłowne „odpominanie” historii.
Bardziej – zrozumienie, jak emocje rodu zapisują się w ciele i jak to ciało pragnie uwolnienia.
Maluję i fotografuję, by te emocje mogły się zmaterializować – stać się czymś namacalnym, możliwym do nazwania i pożegnania.
Tworzenie jest dla mnie aktem poznania i domknięcia procesu.
Często dopiero po zakończeniu pracy rozumiem, o czym ona była.
Każda z nich jest jak oddech – ulga, ukojenie, możliwość pójścia dalej.
Moja sztuka nie jest terapią, choć uzdrawia.
Nie jest religią, choć dotyka świętości.
Nie jest manifestem feminizmu, choć wyrasta z kobiecego doświadczenia.
To przestrzeń spotkania – z sobą, z drugim człowiekiem, z pamięcią.
Wierzę, że sztuka nie daje odpowiedzi.
Zadaje pytania, które docierają do sedna: kim jesteśmy, co widzimy, dlaczego coś w nas porusza albo drażni.
Sztuka zaczyna się tam, gdzie kończy się wstyd, a zaczyna zrozumienie.
Czasem mówię, że moje fotografie są „aktami dla kobiecych dusz”.
Nie chodzi o ciało – chodzi o obecność, o odwagę bycia sobą.
O to, żeby zobaczyć siebie taką, jaką się jest, i uznać, że to wystarcza.
Malarstwo natomiast jest moim buntem – przeciwko kanonom, patriarchatowi, tabu.
Poprzez popiół, złoto i stare tkaniny opowiadam o sile kobiet, które przetrwały mimo wszystkiego.
To one uświęciły zwyczajność.
Z tej potrzeby dialogu ze światem powstała Galeria „Przestrzeń” – miejsce, w którym sztuka i życie stykają się na równych prawach.
Oddałam jej część swojej pracowni, by zamienić ją w laboratorium obserwacji i spotkań.
Galeria jest częścią mojej praktyki artystycznej:
narzędziem badań socjologicznych, polem rozmowy z odbiorcami, lustrem, w którym mogę zobaczyć, jak inni reagują na sztukę, i co ona w nich porusza.
To także przestrzeń edukacji – wierzę, że świat sztuki to nie instytucja, lecz sposób bycia w kontakcie – z sobą, z innymi, z rzeczywistością.
Tworzę, żeby pamiętać i rozumieć.
Każde moje dzieło jest próbą złożenia siebie z kawałków pamięci – osobistej, kobiecej, rodowej – w całość, która już nie potrzebuje udowadniać, że ma prawo istnieć.
Wierzę, że z popiołu zawsze rodzi się życie.
Że nawet w ciemności można zobaczyć światło.
I że sztuka to nie odpowiedź – to pytanie, które pozwala nam naprawdę zobaczyć siebie.